Miasto w badaniach historyczno-socjologicznych: wyniki i wątpliwości

Elżbieta Kaczyńska
Wyższa Szkoła Informatyki
i Ekonomii w Olsztynie

 

Romantyka miasta

Na wstępie próba usprawiedliwienia: podjęłam się wygłoszenia tego referatu mimo braku jakiegoś istotnego czy nowego własnego dorobku w dziedzinie historii miast i mieszczaństwa, ponieważ miasta mnie fascynują. Wyznaję zarazem brak obiektywizmu; jestem szczurem miejskim i podróżnikiem, który w mieście czuje się chyba tak, jak odkrywcy w tajemniczych dżunglach na odległych kontynentach. Wyrazem moich sentymentów była książeczka "Pejzaż miejski z zaściankiem w tle", w której analizuję (nieobiektywnie) kulturę miejską i świat mieszczan, przeciwstawiając go kulturze rustykalnej, chłopskiej czy szlacheckiej. Rozdziały tej książeczki są opatrzone cytatami z "Niewidzialnych miast" Italo Calvino - przytoczę tu jeden fragment: „Z miastami jest jak ze snami: wszystko, co wyobrażalne, może się przyśnić, ale nawet najbardziej zaskakujący sen jest rebusem, który kryje w sobie pragnienie lub jego odwrotną stronę - lęk. Miasta, jak sny, są zbudowane z pragnień i lęków, nawet jeśli wątek ich mowy jest utajony, zasady - absurdalne, perspektywy - złudne, a każda rzecz kryje w sobie inną [...] Miasta również uważają się za dzieło umysłu lub przypadku, ale ani umysł, ani przypadek nie wystarczają do podtrzymania ich murów. To, co sprawia ci radość w mieście - to nie jego siedem czy siedemdziesiąt siedem cudów, ale odpowiedź, jakiej udziela na twoje pytanie. Albo pytanie, jakie zadaje, zmuszając cię do odpowiedzi, jak Teby przez usta Sfinksa" 1.

Nie podzielam opinii, dość szeroko reprezentowanych w dawnej i nowej myśli ludzkiej, że miasta są przykrą, ale niezbędna kloaką, w której gromadzą się same brudy świata, że są miejscem ludzi wykorzenionych i powodują wykorzenienie, dla Oswalda Spenglera są efektem przejścia od "kultury" do materialistycznej cywilizacji, miejscem, w którym trzeba pracować, ale trudno żyć itd. Miasta są dla mnie efektem procesu cywilizacyjnego, ale w takim sensie, jaki temu nadaje Norbert Elias. Ich historia to niemal historia cywilizacji, bowiem miasto - w przeciwieństwie do wsi - stanowiło element dynamiczny, kulturowo różnorodny, a zetknięcie różnorodności – jak chcą niektórzy socjologowie lub etnolog Claude Lévi - Strauss – wywołuje zmianę społeczną. Miasto rewolucjonizuje życie społeczne, zmienia przyzwyczajenia i postawy ludności, jest forpocztą modernizacji (tak je nazwał Fernand Braudel). Urbanizacja jest wskaźnikiem "postępu", choć też może być przyczyną destabilizacji społecznej. Niektórzy socjologowie, jak na przykład Samuel Huntington, za punkt wyjścia analizy przemian politycznych przyjęli zmianę stosunków między wsią a miastem i zmianę proporcji w wytwarzaniu dochodu narodowego przez ludzi z miast i ludzi ze wsi. Modernizacja stwarzała rozdźwięk między tym, co wiejskie - dworskie, chłopskie, a tym, co było wytworem miejskiego życia. W miastach adaptacja do zmian technicznych była szybka, tworzyły się nowe warstwy społeczne, nowe potrzeby, nowy typ kultury, nowy – kupiecki - język. W krajach najbardziej rozwiniętych różnice między miastem a wsią uległy zatarciu, choć tam, gdzie podtrzymywane są tradycje, do dziś można obserwować różnice, zapewne drugorzędne, ale na co dzień odczuwalne. Zacierają się one też w Polsce, ale wolniej i proces ten jest powstrzymywany przez rozmaite siły polityczne znacznie bardziej, niż na Zachodzie.

Powtórzę zatem - miasta są dla mnie czymś więcej niż tylko zbiorowiskiem ludzi, odrębnym organizmem prawnym i ekonomicznym czy terenem zabudowanym odmiennie od wsi. Miasta traktuję jako swoisty stan umysłów, żywy organizm, na który składają się obyczaje i tradycja, odmienny typ organizacji i zachowania. Miejska cywilizacja składa się z ulic i budynków, światła elektrycznego i tramwajów, instytucji takich jak sądy, szkoły, policja itd. Korzystanie z tych urządzeń i instytucji, wprowadzanych przez człowieka, by zaspokajały jego potrzeby, pociąga za sobą odpowiedni sposób zachowania, liczenia czasu, poruszania się i komunikowania z otoczeniem. Tym, czym zagroda jest dla włościanina, tym miasto (a nie tylko mieszkanie) dla człowieka rozwiniętej cywilizacji. Oswald Spengler powiedział, że tak, jak są bóstwa strzegące domowego ogniska, tak istnieje bóstwo opiekujące się miastem, którymi w kulturze chrześcijańskiej bywają święci patroni miast. Miasto nie jest mechanizmem, sztuczną konstrukcją, ale (jak powiadają Robert Park i Ernest Burger, autorzy książki The City), produktem natury ludzkiej. Wyznacza istotę życia mieszkańców i zostaje w to życie wciągnięte 2.

Z punktu widzenia procesów społecznych i historii kultury rozwój miast ma kapitalne znaczenie. Chodzi przy tym zarówno o kulturę wyrażającą się w sposób materialny - urbanistykę, architekturę, jak i wątki artystyczne i literackie, kulturę polityczną albo szerzej mówiąc - o mentalność szerszych kręgów społecznych oraz o zachowania codzienne ludności. Rozmaite cechy społeczeństwa współczesnego można wywodzić ze słabości mieszczaństwa, albo – jak wolą socjologowie - klasy średniej 3. Wielu badaczy przyznaje, że słabość instytucji demokratycznych, ich małe zakorzenienie w nowoczesnym społeczeństwie, ma swoje źródło w słabości mieszczaństwa, jego nikłym wpływie na sprawy publiczne i braku oryginalnej kultury. "Mieszczańskość" – czy „burżuazyjność” - jest to "obywatelskość". To dzięki miastom tworzyło się społeczeństwo obywatelskie – societas civilis.

Po drugie, tak na prawdę, to teraźniejszość interesuje mnie bardziej niż przeszłość. Ta ostatnia byłaby dla mnie martwa, gdybym nie była tak bardzo zainteresowana tym, co Fernand Braudel nazywa długim trwaniem, a zwłaszcza śledzeniem przeplatania się tradycji i zmiany, niekiedy zmiany mało dostrzegalnej, niekiedy - gwałtownej. Radzić sobie ze zrozumieniem bieżącej rzeczywistości można jedynie w oparciu o próbę wyjaśnienia okoliczności, przyczyn i skutków rozmaitych zdarzeń i sytuacji. Analiza tego, co było dawniej, jest niezbędna. Nie kryję jednak, że jest to zainteresowanie przeszłością, które miałoby prowadzić do zrozumienia teraźniejszości. Przeszłość jest dla mnie przede wszystkim wskazówką do postrzegania tego, co się dzieje teraz, a nie zbiorem nieaktualnych ciekawostek.

Zakres badań historyków i socjologów

Historia miast jest obszernym zakresem tematycznym, który można podzielić na działy czy dziedziny. Zazwyczaj studiowane są osobno, bowiem wymagają specjalizacji w zakresie narzędzi i wiedzy. Można pisać o historii miast jako jednostek prawnych, a więc o prawach miejskich, ustroju, miejskich organach władzy. Inną dziedziną stanowi historia zabudowy, a więc urbanistyka i ewentualnie też architektura miast czy historia infrastruktury miejskiej. Można analizować strukturę społeczną, stosunki między grupami, konflikty i walki, panowanie i podporządkowanie. Z tym wiąże się analiza instytucji formalnego i nieformalnego przymusu. Mamy wreszcie rozległą płaszczyznę analizy kultury miejskiej, włączając w to obyczaje, święta, obrzędy itd. Wszystkie te dziedziny mają bogata literaturę, czy to dotyczącą Polski, czy historii innych krajów. Wiele wiemy o planowaniu przestrzeni, o jej faktycznym zagospodarowaniu, ustroju miejskim, o kanalizacji i wodociągach, tramwajach, targach, szpitalach, kawiarniach, dawnych tingel tanglach czy dzisiejszych klubach. Osobnym nurtem są bardzo liczne (zwłaszcza w literaturze niemieckiej) rozważania na temat struktury społecznej ludności miejskiej i życiu czy działalności poszczególnych grup.

Trudniej jednak ogarnąć miasta spojrzeniem mniej monograficznym, a bardziej syntetycznym, które nazwałabym socjologicznym (co nie znaczy, że socjologia zawsze na takim spojrzeniu polega). Tym, co wyznacza taką "socjologiczną" analizę, jest łączenie rozmaitych wymienionych tu (i ewentualnie jeszcze innych) aspektów po to, by pokazać miasto jako żywy organizm, złożony z różnych tkanek i komórek, ale tworzący wyodrębnioną jedność. Czasem takiego wyodrębnionego, żywego organizmu nie ma, gdy to, co można uznać za miejskie jest zamazane, granice miedzy miastem i nie-miastem są zatarte, funkcje nie są jasne i zazębiają się.

Aby jednak próbować dotrzeć do istoty rzeczy, do owej "miejskości", musimy łączyć rozmaite wątki historii miast; położenie i zabudowa mają wpływ na stosunki społeczne, struktura społeczna znajduje odbicie w zabudowie i architekturze, urządzenia miejskie wyznaczają rytm życia. Rynek, kościoły, łaźnia, środki transportu – wymieniając na wyrywki rozmaite urządzenia - są przez ludzi tworzone i potem przez ludzi używane. Czy wszystkie jednakowo, przez wszystkich? Czy ułatwiają integrację lub odwrotnie, podkreślają separację grup? Symboliczne mogą być słowa, często powtarzane przez Witolda Kulę: historyka gospodarki i społeczeństwa interesuje nie sam dom, ale ludzie, którzy go zbudowali (i – dodajmy – którzy kolejno w nim mieszkają). Idzie więc o historię integralną. Jednak postulowanie uprawiania historii integralnej (polegającej na spojrzeniu socjologicznym, nie faktograficznym) może być postulatem utopijnym, ponieważ trudno znać się jednocześnie i na cegłach, i na prawie, i na poezji.

Socjologowie powiadają nieraz, że miasto jest tylko konstrukcją myślową - przypisuje mu się zespół wyabstrahowanych z rzeczywistości cech. Nic więc dziwnego, że od dawna toczą się spory o definicję miasta i zasady jego wyodrębniania, choćby dla celów statystycznych. O społecznych i politycznych cechach miast i znaczeniu ich statusu prawnego, zwłaszcza z punktu widzenia kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego, była już mowa. Posiadanie statusu miejskiego jest też używane w niektórych krajach jako kryterium przy sporządzaniu statystyki. Tak na przykład w Polsce obowiązuje kryterium administracyjne, zaś dla podejmowania decyzji o nadaniu miejscowości statusu miasta w czasach PRL (jak w ZSRR) decydowało to, jaki odsetek ludności utrzymuje się z zajęć pozarolniczych (przyjęto jako próg 65%). W celach statystycznych stosowane są czysto konwencjonalne kryteria wyróżniania miast, oparte na liczbie mieszkańców, mają one tę zaletę, że są operatywne. Kłopot polega na tym, że próg jest rozmaicie określany. Po raz pierwszy statystyczne kryterium przyjęła w 1846 r. Francja, gdzie za miasta uznano osiedla o liczbie ponad 2 tys. mieszkańców. W 1887 r. Międzynarodowe Biuro Statystyczne przyjęło jako próg 5 tys. mieszkańców, co utrzymało się także po II wojnie światowej. Są jednak liczne wyjątki: w niektórych krajach statystyczny próg miasta ustanowiono wyżej (np. w Holandii – 20 tys.), albo utrzymano bardzo niski.

Takie kryterium, jak słusznie zauważa Janusz Ziółkowski, jest mało elastyczne, zachwalana on więc tzw. formułę Davisa, w myśl której miasto określa się na podstawie współczynnika przestrzeni, liczby ludności i gęstości zaludnienia. Ale formuła ta gubi niezwykle istotną sytuację prawną, tymczasem historia pokazuje, że warto było walczyć – nieraz długo – o formalno - prawny status miasta. Poza tym bez uwzględnienia czynnika przestrzennego wszystkie inne kryteria stają się zbyt ogólne; równie dobrze na ich podstawie można wyróżnić czasem prowincje i całe państwa. Aby zrozumieć miasto, trzeba widzieć je także w jego fizycznym kształcie; mury miejskie, ulice, place i zabudowa o znaczeniu tak praktycznym, jak i symbolicznym. Dzięki nim miasta stanowiły wyłączone z krajobrazu wiejskiego punkty i zaznaczały dobrze swą odrębność od wsi. Zwartość i zamknięcie terytorium miejskiego umożliwiały uzyskanie niezależności.

Według Aleksandra Wallisa z miastem mamy do czynienia wówczas, gdy istnieje społecznie wykształcone centrum, prestiżowo-funkcjonalne zróżnicowanie architektury, silne zróżnicowanie "przestrzeni społecznej" przy dużych możliwościach jej dalszego rozwoju oraz gdy są spełnione ponadlokalne funkcje w stosunku do określonego terytorium. Te cztery czynniki są najistotniejsze, natomiast wszystkie odwołania do odmiennego od wsi charakteru zajęć, zabudowy itp. mogą być kwestionowane.

Cywilizacyjna modernizacja

To w miastach dokonywały się najwcześniej i najszybciej zmiany w sposobie życia, niezależnie od tego, czy ocenimy to pozytywnie, czy negatywnie. Jakkolwiek wiele napisano na temat techniki na użytek codzienny, ciągle jeszcze mamy dość mglisty obraz postępu w tej dziedzinie, a zwłaszcza mało porównań: gdzie dokonywał się wcześniej, a gdzie był opóźniony, a także - jak zmieniał układy społeczne wśród ludzi. Parę zdań tej tematyce poświęcił Andrzej Chwalba, są to przecież zdania lakoniczne i osadzone w próżni 4. Dowiadujemy się, że przed wybuchem I wojny światowej elektryczne światło było już w części domów, u osób "przeciętnie zamożnych", a już do nielicznych docierało centralne ogrzewanie, niektórzy używali węglowych piecyków do ogrzewania łazienki. Ale kto je miał? Jeśli nie były powszechne, to jak ogrzewano tradycyjnie? W tygodnikach znajduje się rady i wymiana opinii, jak ocieplać domy i mieszkania. Szkoda, że nie ma na ten temat żadnych danych konkretnych, choćby przybliżonych. Były już węglowe piecyki, ale kto je miał? Kto korzystał z kuchenki gazowej? Czy telefon, odkurzacz, pralka, proszek do prania już wówczas zmieniały tryb życia?

Historycy mogli analizować strukturę społeczną na podstawie obserwacji mieszkań: mieszkańcy lokali na pierwszym piętrze należeli zwykle do najzamożniejszych, stanowili swoista lokatorską elitę. Im wyżej - tym biedniej, strych zajmowali często młodzi samotni urzędnicy lub studenci, zaś w suterenach gnieździła się miejska nędza. Można było liczyć, porównywać, odtwarzać hierarchię społeczną - do czasu, kiedy upowszechniły się windy. Teraz już mieszkaniec wyższego piętra nie musiał być "gorszy" od mieszkańca z pierwszego piętra. Światło elektryczne też miało wpływ unifikujący położenie lokatorów różnych mieszkań, zmieniły się normy kubatury, kiedy weszło centralne ogrzewanie itd. Zawsze jednak życie w mieście znamionowało wyższy poziom cywilizacji - jeśli mierzyć ją sanitariatami, kanalizacja, składowaniem śmieci, powietrzem, oświetleniem itp. - niż życie na wsi. Wprawdzie czyste wnętrza zamożnych domów kontrastowały z długo utrzymującym się brudem miast, ale w na ulicach zachodziły wyraźne zmiany. Były one wcześniejsze w jednych, opóźnione w innych miastach i wiązano to z rozmaitymi czynnikami. Protestanci zarzucali katolikom nieprzestrzeganie czystości, bo na rzykład miasta Wielkopolski znajdowały się w lepszym stanie od Warszawy i zwłaszcza - od miast galicyjskich.

Fascynująca jest obserwacja zmian społecznych, wyrażających się ruchliwości w obrębie miasta i zmianą miejsca zamieszkania. Najbardziej typowe i szeroko opisane przykłady dotyczą Stanów Zjednoczonych, gdzie ludzie zmieniali dzielnice w miarę napływu ludności etnicznie obcej. Następował wtedy proces degradacji dawniej "zacnych" dzielnic. Anglosasi wypychani byli przez średnio zamożnych Niemców i Żydów, ci – przez Włochów, Włosi przez przybyszów z Puerto Rico, kolejni byli Polacy, aż wreszcie osiedlali się Czarni. W Polsce nie ma tak dobitnego i spektakularnego procesu, ale dochodziło do kolejnych przesunięć i usuwania się "lepszych" mieszkańców do nowych dzielnic w miarę, jak zbliżali mało pożądani n owi lokatorzy.

Wspólnota miejska czy charakter życia miejskiego

W sposób, który nazwałam socjologicznym, najpełniej opisany jest ewolucja miast amerykańskich. Pozostają jednak wątpliwości, czy informacje, wynikające z jej obserwacji są dla nas przydatne, inaczej mówiąc - czy możemy porównywać miasta naszej części Europy, zwłaszcza polskie, do miast w Ameryce Północnej. Czy kierunki zmian, dokonujących się na tamtym kontynencie, mogą być przepowiednią dla naszych miast? Na szczególne warunki rozwoju miast amerykańskich składa się - po pierwsze - wieloetniczność, a po drugie - specyfika ustroju miejskiego. Poza tym stopień urbanizacji jest bardzo wysoki - u schyłku XX wieku 75% Amerykanów żyło w metropoliach. Socjolog Gerald Frug pokazuje, jaki ważne są formy organizacyjno - administracyjne, w których żyje ludność 5. Frug zastanawia się nad tworzeniem community (co oznacza dla niego szczególną wspólnotę, rodzaj integracji lub czegoś, co można by nazwać "duchem miasta") i podkreśla, że podział kompetencji i rozczłonkowanie władzy może zniszczyć charakter miejski.

To ustrój miast powoduje, że tworzą się nie zintegrowane obszary i różnicuje się infrastruktura w poszczególnych cities, ważny jest też ustrojowy brak różnic między osiedlami o miejskim lub nie miejskich charakterze. Nawet w Europie Wschodniej prawo miejskie było odmienne od gminnego i te osiedla, które to prawo otrzymywały, miały odmienne obowiązki i przywileje od tych, które tych praw nie miały. Jak podkreśla Frug, w Stanach Zjednoczonych podział terytorialny jest tylko siatką, która delimituje pewne grupy ludności, znajdujące się w zakresie działania podobnych wszędzie instytucji. Brak jest zatem ustrojowych różnic między miastem i tym, co można by nazwać wsią, jakkolwiek może dochodzić do wytworzenia się pewnej wspólnoty (community), która rekompensuje brak odmienności w zakresie prawa lub infrastruktury. To, co wyznacza odmienność życia w poszczególnych skupiskach, sprowadza się najczęściej do homo- lub heterogeniczności zbiorowości ludzkiej.

Frug uważa, że budowanie wspólnoty polega na zwiększaniu zdolności rezydentów metropolii do życia w świecie złożonym z ludzi od siebie odmiennymi. "Bycie razem obcych" - to cecha, którą przypisuje współczesnym miastom. Już samo życie w miastach oznacza bycie z innymi, obcymi, daje doświadczanie "inności". To doświadczanie można porównać z erotyzmem: potęguje się ono, gdy stajemy wobec czegoś nieznanego, jeszcze tajemniczego, kiedy zapuszczamy się w przełamywanie izolacji. Życie w mieście uczy nawyku w obcowaniu biednych i bogatych, żebraków, przestępców. Mieszają się rasy, kultury co daje heterogeniczność miasta. Z różnorodności można czerpać satysfakcję, o ile przełamiemy to, co Erwin Goffman nazywa obywatelską obojętnością (civil inattention).

Społeczeństwo miejskie próbuje przecież stworzyć sobie system obronny przed innością: odgrodzić się, uregulować życie własnej grupy. Czym innym jest dziś walka kolonii mieszkaniowych o wyodrębnienie dzielnicy - gminy czy clubbing, kwitnący w Warszawie (pomijam tu grodzenie osiedli wywołane nieraz uzasadnionym strachem)? Przybysze z Gdańska czy Poznania osiadają w Warszawie, której zapewne nigdy już nie opuszczą i tworzą hermetyczne środowiska, w których łączy je głęboka niechęć do miasta, które wybrali jako miejsce pracy i zarabiania. Tłumaczą to tym, że nie są akceptowani towarzysko, jednak chęć odgradzania się bywa wcześniejsza id przykrych doświadczeń. Sztuką jest akceptowanie doświadczeń zaskoczenia, tolerowania nieporządku i różnych przykrości związanych z nieporządkiem wkradającym się do dawnego życia. Frug pisze o tzw. purified community z jej przewidywalnością gwałtownie zderzonej z niebezpieczną, ale wszak z ekscytującą innością, z jej wywrotowymi siłami (subversive forces) 6. Miasta heterogeniczne tolerują indywidualną i grupową ekscentryczność, która niebezpiecznie uwodzi. Jednak to groźne uwodzenie (jak pisze Frug - dangerous seduction) dla wielu ludzi staje się nie do zniesienia, więc próbują odgrodzić się od tego, co ich otacza. W praktyce przechodzi się do życia w samochodzie i w domu, bo strach wyjść na ulicę. Obronna tendencja polega na romantyzowaniu wsi (nazywanym czasem "sentymentalnym pastoralizmem"), bo miasto jest hałaśliwe, brudne, śmierdzące, przepełnione.

I tu pojawia się problem współczesnych przedmieść. Podobny jest trwający mit Gemeinschaft w małych wspólnotach. Proponuję następującą hipotezę interpretacyjną: dawniej przemieście było wyrazem procesu urbanizacji - miasto nie chciało i nie mogło pomieścić w swoim obrębie wszystkich chętnych, zwłaszcza nowych przybyszów. Mury miejskie, rogatki, urządzenia takie, jak cytadela warszawska i prawa własności wyznaczały granice. Przedmieścia wdzierały się do miast, dążyły do tego, by zostać włączone. Dziś też problem nasycenia demograficznego jest najważniejszy, ale do tego dochodzi cała filozofia życia. Wysokość czynszów czy brak miejsc do parkowania powoduje przenoszenie rezydencji poza miasto, ale do tego dochodzi cała filozofia antymiejska. Przedmieście ma zbliżać nas do zielonego raju, pomostem miedzy wsią a męczącym miastem, które jednak jest potrzebne, by zarabiać. W rezultacie przedmieścia nie są aspirantami do tego, by je miasta wchłonęły, ale sypialniami i miejscami niedzielnej drzemki przed telewizorem. Nie są ani wsią, ani miastami, pozostają osiedlami podmiejskimi, a w praktyce - staja się nowymi miastami, z ich niedogodnościami, jeszcze większymi od niedogodności sąsiedzkich dużych miast (jak na przykład Piaseczno).

Jednakże z powodu tej tendencji dawne prawdziwe miasta stają się też osiedlami, z wyspecjalizowanymi funkcjami - biurowymi i bankowymi, nawet nie handlowymi. W city pracuje się, wieczorem city zamiera, jak dawne dzielnice fabryczne kiedy kończyła się praca. Ożywienie przenosi się do gigantycznych nowych miast rozrywkowych - centrów handlowych - do carrefour, mall itp., gdzie zaspokoić można wszelkie potrzeby - kupować, załatwiać interesy, jeść, oglądać filmy, spacerować przy szumie fontanny i ćwierkaniu sztucznych ptaków na sztucznych drzewach, uprawiać sport i nawet modlić się. Wraz ze zgiełkiem ulic zanika po trochu to, co stanowiło walor miasta: tętno życia, spontaniczność, energia i stymulowanie do działania, kumulacja wysiłków intelektualnych, funkcje kulturalne.

Zmiany społeczne

Miasta zawsze rozwijają się wskutek napływu ludności wiejskiej (jeśli to słowo rozumieć jako opozycję do terminu mieszczaństwo). Jednak zdarzają się epoki, w których proces napływu staje się szybszy i takie, kiedy przybiera on gwałtowne formy tak, że nie można mówić o wchłanianiu przybyszów przez miasta, ale raczej o zagarnianiu miasta przez przybyszów. Wtedy to nie tradycje miejskie oddziałują na urodzone poza miastem pokolenia i dzieci pokolenia pierwszych ich następców, ale podlegają presji nowej kultury życia codziennego i ulegają erozji. Taki los podzieliły niektóre duże miasta Rzeczypospolitej po II wojnie światowej, zwłaszcza Warszawa, Gdańsk, Wrocław. Kraków miał być planowo zmieniony przez budowę Nowej Huty, ale opierał się rozpaczliwie, choć nie do końca skutecznie. Mamy tu dość wyraźnie widoczne źródło polskiej specyfiki, ale trzeba przyznać, że także na Zachodzie w strukturze i stosunkach społecznych obserwuje się zmiany. W miejsce dawnych podziałów, które daje się jeszcze nazwać klasowymi, pojawia się dystans społeczny wynikający ze zróżnicowania pod względem rasy, religii lub narodowości.

Podziały oparte o inne kryteria schodzą na drugi plan. Nie trzeba powoływać się na przykład Ameryki, by pokazać ten proces. Socjologowie w Holandii proponują określanie struktury społecznej przy pomocy terminu "pilaryzacja" (od słowa pillar). Taka struktura jest podobna do zespołu kolumn, odpowiadających poszczególnym kościołom. Każda z tych pionowych kolumn składa się z dwóch części: krótkiego wierzchołka, który tworzy elita - ludzie aktywni i podejmujący decyzje o znaczeniu dla całej grupy oraz długiej podstawy - "prostych ludzi" (common people) 7. Poza tym zróżnicowanie objawia się poprzez separację przestrzenną - ludzie o podobnym standardzie dochodów i potrzeb skupiają się we własnych nowych osiedlach, mają swoje sklepy, kościoły i szkoły. W wielkich aglomeracjach miejskich widoczna jest "wędrówka dzielnic" - przenoszenie się poszczególnych grup z miejsca na miejsce, gdy czują się zagrożone napływem nowych grup, uważanych za niżej stojące w hierarchii społecznej. W USA jest to oczywiście najbardziej widoczne - jakaś dzielnica jest najpierw zamieszkana przez WASP-ów (White - Anglo-Saxon - Protestant), potem przez przedstawicieli średniej klasy należących do gminy żydowskiej, następnie kolejno przez Włochów, przybyszów z Puerto-Rico, Polaków, Murzynów..., aż do zupełnej dewastacji całej dzielnicy.

Nowoczesna urbanistyka

W miastach polskich nawet w XIX wieku dzielnice nie były zdecydowanie wyodrębnione i izolowane: między kamienicami na Krakowskim Przedmieściu czy Miodowej znajdowały się pałace, ale bliskie było też sąsiedztwo ruder. Podział przechodził z dołu do góry jednej kamienicy - były piętra lepsze i gorsze. W okresie międzywojennym pewien swoisty charakter - robotniczy lub inteligencki - miały niektóre dzielnice, ale nie doszło nigdy do konsekwentnego podziału na jednolite społecznie dzielnice. Te różnice, które się zarysowały, zostały usunięte w wyniku zniszczeń, odbudowy, polityki mieszkaniowej i masowego napływu do miast ludzi ze wsi. Tak więc aż do dziś trudno mówić o zaznaczaniu różnic społecznych poprzez dystans terytorialny - skupiska willi bogatych osób są ciągle jeszcze rozproszone i niewielkie, mimo to jednak od schyłku XX wieku obserwujemy proces społeczno - przestrzennego zróżnicowania. Występuje on nie tylko w wielkich miastach, ale także nie dużych, liczących 100 - 200 tys. mieszkańców, widzimy go w Warszawie czy w Trójmieście, w Olsztynie, Częstochowie, Iławie...

Obecne tendencje urbanistyczne w Europie wskazują, że ważnymi ośrodkami życia miejskiego stają się dworce kolejowe oraz wielkie centra handlowe. Dzięki systemowi kolei podziemnej dworce kolejowe wkroczyły do centrum miast i obrastają w sklepy, kawiarnie, restauracje, punkty informacji turystycznej itd. Na dworcu każdej niemal stolicy europejskiej jest zwykle biuro podróży, oddział banku, poczta, otwarty stale duży sklep. Tutaj zbiegają się linie komunikacji miejskiej i zamiejscowej, stąd dojeżdża się na lotnisko. Zaczyna dbać się o czystość i bezpieczeństwo, dlatego dworce tracą stopniowo charakter nieprzyjemnego i budzącego obawy miejsca, które przyciąga margines społeczny i ludzi przeprowadzających podejrzane transakcje. Wielkie centra handlowe, nawet jeśli położone są na peryferiach miasta lub już poza jego obrębem, stały się nie tylko miejscem, w którym w soboty i niedziele cała rodzina może zaopatrzyć się we wszystko na dłuższy czas, ale przede wszystkim wielkim parkiem rozrywki, miejscem spacerów, sposobem na spędzanie wolnego czasu dla osób, których nie stać na bardziej wyszukane rozrywki. Próby przywrócenia pełnego niedzielnego wypoczynku dla wszystkich, mimo autorytetu papieskiego nie znajdują pozytywnego odzewu nawet wśród katolików. Jest to jednym z najlepszych dowodów na to, jak kształtuje się masowa kultura i jak ona sama zmienia funkcje rozmaitych instytucji miejskich.

Schyłek miast?

Analiza literatury i danych o przekształceniach miast sprawia, że można pokusić się na temat ich przyszłego losu: miasto w sensie tradycyjnym zanika, a różnice między miastem a osiedlem, wsią, kolonią domów itd. ulegają zatarciu. Ten proces jest najbardziej zaawansowany w Stanach Zjednoczonych, ma już miejsce w Europie Zachodniej, choć turystyczna atrakcyjność miast proces ten spowalnia, widoczny jest on nawet w Polsce, zwłaszcza w perspektywie lansowania pomysłów metropolitarnych. Ma to na ogół dobre strony: zapobiega kumulowania się wielkiej liczby ludności, zmienia cywilizacyjnie tereny wiejskie i unowocześnia ich infrastrukturę, choć ma też strony negatywne - wydłużenie czasu dojazdów do pracy, nauki i korzystania z usług, choćby medycznych, wzrost "cywilizacji samochodowej", bardziej zabójczej od wojen (zwłaszcza w Polsce), czy stopniowego ograniczania terenów zielonych, dawniej wiejskich.

Proces zacierania różnic między miastem, przedmieściem i wsią jest często planowany. Warszawa jest negatywnym przykładem takiego planowania, ponieważ zaprzepaszczono wszystkie szanse urbanistyczne i nie sprostano wyzwaniom cywilizacyjnym. To, że nie wiemy, gdzie zaczyna się lub kończy miasto, nie jest cechą szczególną, bo kształtowanie się regionu metropolitalnego nieuchronnie do tego prowadzi. Jednakże w samej Warszawie co chwila można natknąć się na kawałek wsi (tak też jest w innych miastach, na przykład w Białymstoku) lub na pole slumsów czy śmietnik pseudo - reklam. Bałagan urbanistyczny jest proporcjonalny do niezwykłego spiętrzenia władz i ich nikłych kompetencji. W marcu 1999 r. wybuchła "afera" z wypowiedzią Odpowiedzialnego Urzędnika na temat Warszawy; chamska publiczna wypowiedź nie przystoi Urzędnikowi, zwłaszcza na Odpowiedzialnemu i na Wysokim Stanowisku. Tym bardziej przykro, że tak naprawdę miał on rację: Warszawa jest miastem brzydkim. Żałuję jednak, że w upada Miasto. Zmiany są nieuchronne, ale naturalny metabolizm organizmu został zachwiany przez II wojnę światową i politykę państwa po jej zakończeniu. Występuje wyraźny dysonans między poziomem cywilizacji dostępnej po 1989 r. a kulturą społeczeństwa.

Trudno oprzeć się marzeniu, by miasto naprawdę było miejscem urzekającym i wciągającym, targowiskiem interesów i nowości, królestwem rozrywki, dostarczycielem dreszczyku emocji, nawet związanego z czyhającym w mieście niebezpieczeństwem, kuźnią talentów i szansą zdobycia wiedzy. Miasto, które wabi, wciąga, stymuluje, pulsuje życiem, ekscytuje, ale nie zniechęca do spacerów, nocnych eskapad, przesiadywania w parkach, na skwerach i nad rzeką, ciekawe i niegroźne dla odwiedzających bazary ze starociami. Miłość zmieniła już formy, ale może kiedyś w parkach i w Ogrodzie Botanicznym, gdy zakwitną bzy, będą siadywały zakochane pary?

Miasta są różne, ale łączą je więź, nie zawsze uchwytna dla nieuważnego obserwatora. "Marko Polo przerzuca mapy, rozpoznaje Jerycho, Ur, Kartaginę, wskazuje przystanie u ujścia Skamandra, gdzie achajskie okręty przez dziesięć lat czekały na powrót oblężników, zanim przez Skajskie Wrota przeciągnięto kołowrotami konia, którego sczepił sworzniami Ulisses. Ale mówiąc o Troi, nadawał jej kształt Konstantinopolis i przewidywał, jak przez długie miesiące będzie ją oblegał Mahomet, który, przebiegły jak Ulisses, każe przeciągnąć nocą okręty w górę potoków, z Bosforu do Złotego Rogu, omijając Perę i Galatę. I z pomieszania tych dwóch miast wynika trzecie, które mogłoby nazywać się San Francisco i wyciągać długie, lekkie mosty nad Złotymi Wrotami i nad zatoką, i wydrapywać się zębatymi tramwajami na biegnące stromo w górę ulice, i rozkwitać, w tysiąc lat później, jako stolica Pacyfiku, po długim, trzechsetletnim oblężeniu, które doprowadziło rasę żółtych i czarnych, i czerwonych do zlania się z ocalałym potomstwem białych w imperium większym od cesarstwa Wielkiego Chana"8.

  1. Calvino, Niewidzialne miasta, tłum. z włoskiego A. Kreisberg, Warszawa 1975, s.34.
  2. R. E. Park, E. W. Burgess, R. D. McKenzie, The City, Chicago – London,: The Univ. of Chicago Press, 1967.
  3. Na ten temat trwa od wielu lat i nie milknie – choć nie jest już tak głośna, jak w latach 90-tych XX wieku – tzw. Sonderweg Debate w Niemczech (jej systematyczną prezentację znajdujemy w: J. Kocka, Bürgertum und Bürgerlichkeit als Probleme der deutschen Geschichte von späten 18. zum frühen 20. Jahrhundert, [in:] Bürger und Bürgerlichkeit, Bürger und Bürgerlichkeit im 19. Jahrhundert, ed. Jürgen Kocka, Göttingen: Vandenhöck und Ruprecht, 1987, s. 21–63; w literaturze polskiej por.: H. Domański, Społeczeństwo klasy średniej, Warszawa: IFiS PAN, 1994; J. Kurczewski, Siedem klas średnich, “Respublica”, no 3, p. 29–34.
  4. A. Chwalba, Problem zdrowia i brudu na obszarze dawnej Rzeczypospolitej w XIX wieku, [w:] Celem nauki jest człowiek..Studia z historii społecznej i gospodarczej ofiarowane Helenie Madurowicz - Urbańskiej, pod red. F. Franaszka, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego,2000, s. 65 - 71
  5. Gerald K. Frug, City Making. Building Communities, Without Building Walls, Princeton, N. J.: Princeton University Press, 1999.
  6. Por. artykuły Jana Bertinga, Vica Duke’a i Antona P. Zijdervelda w tomie: Democracy, Civil Society and Pluralism, op.cit.
  7. I. Calvino, Niewidzialne miasta, s. 106.

[ powrót do strony głównej ]